czwartek, 29 stycznia 2015

"Dobre, bo polskie", czyli Pan Lodowego Ogrodu pod lupą

Ostatnio usłyszałem, że w Polsce nie pisze się dobrych książek. Byłem niezmiernie zaskoczony tym sformułowaniem, bo czytałem wiele dobrych książek napisanych przez polskich pisarzy. Przykłady? Sapkowski, Dukaj, Grzędowicz, Mróz... Może  nie jestem oryginalny, niemniej jednak są to przykłady jak najbardziej trafne. Dlatego dzisiaj napiszę trochę o "Panie Lodowego Ogrodu t.1" Jarosława Grzędowicza.

Książka trafiła w moje ręce w pewnym sensie przez przypadek, gdy byłem ze znajomymi w Empiku. Nie było książek, których konkretnie szukałem, wiec chwyciłem za "Pana Lodowego Ogrodu", o którym wcześniej już gdzieś słyszałem. Jest to wydanie nowsze, które zawiera przyjemne dla oka, wręcz psychodeliczne grafiki. Tyle o samym wydaniu.

"Pan Lodowego Ogrodu" jest pierwszą częścią czterotomowego cyklu, w którym Grzędowicz w bardzo ciekawy sposób łączy science fiction z fantasy. Jak to robi? Otóż ludzkość podczas ekspansji kosmosu trafia na planetę, zwaną tu Midgaard (jest to słowo zaczerpnięte z nordyckiej mitologii, była to nazwa jednego z dziewięciu światów, który był zamieszkany przez ludzi), na której żyją rozumne, humanoidalne istoty, które rozwojowo zatrzymały się na etapie średniowiecza. Jest to o tyle zadziwiające, bo jest to pierwsze zetknięcie się ludzi z życiem pozaziemskim. Na Ziemi ustanowiono zakaz ingerencji w życie i rozwój ras pozaziemskich, lecz na Midgaard zostaje wysłana grupa badawcza, która miała badać życie na tej obcej planecie. Kłopoty zaczynają się, gdy kontakt z grupą badawczą się urywa. Midgaard jest nieprzyjazną dla ludzi planetą - nie działa tam elektronika, a prawa rządzące tym światem przekraczają ludzkie pojmowanie. Na ratunek ekspedycji zostaje wysłany jeden człowiek - Vuko Drakkainen, który zmodyfikowany operacjami przypomina mieszkańca Midgaardu, z mieczem, zbroją i cyfralem, który fizycznie czyni go nadczłowiekiem ma ewakuować naukowców i posprzątać po nich bałagan. Niestety to zadanie będzie trudniejsze niż mogłoby się wydawać.

Jest to książka, która wciąga od pierwszych stron, a po której przeczytaniu ma się ochotę chwycić za kolejny tom. Wątek Vuka przeplata się tutaj z losami młodego cesarza Kirenenu - Filara, syna Oszczepnika, który opowiada o życiu i utracie swojego państwa. Akcje wątków mimo, że toczą się w oddalonych od siebie krainach i przedstawiają Midgaard oczami Ziemianina i Kirenena, czyta się niezmiernie ciekawie. Postacie nie są papierowe, każda jest świetnie napisana, o czym w największym stopniu mamy okazję przekonać się w przypadku Vuka. Także świat stworzony przez autora zachwyca i sprawia, że chętnie samemu chciałoby się go odwiedzić. Sam język, którym posługuje się autor jest przystępny i łatwo się go czyta. Nie brak wstawek pokroju naukowych pojęć czy też fińskich i chorwackich przekleństw, bo sam Vuko jest pochodzenia fińsko-chorwacko-polskiego, co miało duże znaczenie przy wybraniu go do tej misji ratunkowej. Książkę mimo, że ma ponad 500 stron, czyta się bardzo szybko. Samo zakończenie było dla mnie zaskoczeniem... chociaż to za mało powiedziane. Jeszcze nigdy mój umysł nie zetknął się z taką abstrakcją, którą sprezentował mi Grzędowicz. Ciężko mi było ogarnąć myśli, ale bardzo chciałem zacząć czytać kolejny tom, żeby wiedzieć co będzie dalej.

Osobiście uważam tą książkę za kawał dobrej, polskiej fantastyki i nie nie tylko ja, bo książka zyskała liczne nagrody, m.in. nagrodę Zajdla. Sam Vuko natomiast stał się jedną z niewielu literackich postaci, którą chciałbym spotkać. Tą książkę warto przeczytać, wiec nie wahajcie się.

Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania:11 maja 2012
Liczba stron: 545
Ocena: 9/10