czwartek, 2 kwietnia 2015

Rah'ma'dul, czyli... co? Nikt nie wie, a wszyscy się boją

Mróz, Mróz i jeszcze raz Mróz. Już trzeci raz książka tego autora trafia u mnie pod lupę. Za oknem mróz śnieżyca i burza... w kwietniu, to i Mróz na blogu (teraz można się śmiać). Skończyłem czytać wszystkie wydane do tej pory jego książki, a dzisiaj mam ochotę napisać coś o "Chórze zapomnianych głosów". Nie jest żadną nowością, że autor potrafi pisać książki w różnych gatunkach literackich. Tym razem mamy do czynienia z science fiction. Mimo, że bardzo lubię sci-fi to w książki dopiero się zaczynam zagłębiać, więc jest to jedna z pierwszych książek z tego gatunku, które przeczytałem. Wiem za to, że mam zamiar czytać ich więcej, a już pod koniec miesiąca wychodzi kolejna część "Chóru zapomnianych głosów" - "Echo z otchłani".


Akcja książki rozpoczyna się od wybudzenia astrochemika Håkona Lindberga z kriogenicznego snu. Jednak warunki w jakich budzi się Håkon nie miały tak wyglądać. Zamiast kilkusetosobowej załogi trafia na wielką krwawą miazgę, która kiedyś była załogą, zamiast docelowego układu planetarnego znajduje się w nieznanym układzie nie wiedząc gdzie, a zamiast odpowiedzi dostaje nawigatora - Dija Udina Alhassana, który ocalał razem z Håkonem. Podejrzenia astrochemika od razu padają na Alhassana, w końcu był on jedynym ocalałym poza Håkonem, w dodatku wybudzonym wcześniej, a ktoś tą masakrę musiał urządzić. Gdy udaje się nawiązać łączność z Ziemią, okazuje się, że po 50 latach lotu, ISS Accipiter znajduje się w połowie drogi do wyznaczonego celu. Na pomoc zostaje wysłany niewielki statek - ISS Kennedy, lecz lot potrwa 50 lat. Tak więc Håkon i Dija, aby dożyć przylotu Kennedy'ego udają się do kriogenicznych komór. Czas leci, władze na Ziemi się zmieniają, technologia idzie do przodu, a Accipiter czeka na pomoc. I czym jest pojawiające się, nie wiadomo skąd, przerażające wszystkich słowo Rah'ma'dul?

Sci-fi jest gatunkiem, przy którego tworzeniu działa wyobraźnia, a możliwości jest bardzo dużo. Nie jest też rzeczą prostą stworzyć spójny i ciekawy świat. Mróz radzi sobie z tym świetnie, a wykorzystuje przy tym zagadnienia z fizyki współczesnej, teoretycznej (na przykład cząstki zwane tachionami) oraz zagadnieniami fikcyjnymi (jak ansibl, który jest wynalazkiem często przewijającym się w innych książkach sci-fi, a początek miał w "Grze Endera" Card'a). Ciekawym jest, że autor nie ominął przeszkody, jaką przy podróżach kosmicznych jest czas. Tutaj podróże trwają lata, a nawet wieki, podczas gdy cały znany podróżnikom świat zmienia się, gdy oni pogrążeni są w kriogenicznym śnie, który jest dla nich niczym mrugnięcie okiem. Motyw kolonizacji innych światów jest znany i powszechny w sci-fi, a tutaj występuje pod postacią misji Ara Maxima, którego częścią jest ISS Accipiter, ale nigdy nie wiadomo, co znajduje się w kosmosie, dlatego jest to motyw wiecznie żywy i budzący ciekawość. Mimo że już nie raz pisałem, że do kreacji postaci nie mogę się przyczepić w żaden sposób, to muszę znowu o tym napisać, bo postaci są tu niesamowicie różne i nietuzinkowe. Ciekawym aspektem książki jest wspomniany wcześniej czas. Cała akcja rozgrywana jest z perspektywy podróżników, dlatego widzimy tu osoby walczące o życie, które powoli zacierały się w pamięci kolejnych pokoleń na Ziemi. Jedyne co mnie trochę kuło w oczy to nieco beznamiętne podejście bohaterów do faktu, że wszyscy bliscy im ludzie będą martwi, gdy obudza się z kriostazy. Chociaż z drugiej strony wiedzieli na co się piszą, więc ciężko ocenić ich podejście do kwestii przemijającego czasu. Należy też wspomnieć o tym jak Mróz sprawnie wplótł elementy horroru do książki. Podczas czytania nie raz aż mi się mięśnie napinały z emocji, co było miłym doświadczeniem. Bardzo łatwo zostać wciągniętym przez tą książkę, która sprawi, że nie oderwiecie się aż do ostatniej strony, a po drodze się przerazicie, zachwycicie i rozbawicie.

Czuję potrzebę, aby wspomnieć tu o małym błędzie. Nie jest on duży, ale kuje w oczy. W pewnym momencie statek ISS Challenger został przemianowany na ISS Leavitt, natomiast pierwotny ISS Leavitt został zapomniany. Biorąc pod uwagę powtórzenia tego błędu to wnioskuję, że nie jest to błąd w moim egzemplarzu, ale na chwilę obecną nie mam jak sprawdzić. Książka mnie pochłonęła bez reszty, więc po prostu polecam.

Wydawnictwo: Genius Creation
Data wydania: 10 grudnia 2014
Liczba stron: 410
Ocena: 8/10