niedziela, 22 marca 2015

Druga storna medalu trylogii "Igrzysk Śmierci"

Są takie książki, które ulegają medialnej nagonce i rozreklamowaniu. Osobiście rzadko je czytam. Do tej pory przeczytałem w ten sposób Harry'ego Pottera, od którego zaczęła się moja przygoda z książkami, później była "Gra o Tron", a po niej "Igrzyska Śmierci". No właśnie, co z tymi Igrzyskami? Od razu napiszę, że to nie będzie pozytywna recenzja, więc jeśli ktoś nie uznaje odmiennego zdania od ogólnej opinii, to może w tej chwili skończyć czytać. Nigdy nie miałem zamiaru czytać "Igrzysk Śmierci", ani kolejnych części, ale skoro cała trylogia wpadła mi w ręce w sposób nieplanowany, a ma bardzo dobre opinie, to czemu nie? Teraz wiem czemu nie. Niżej napiszę dlaczego ta seria mi się nie podobała, jest to moje zdanie z którym nikt się zgadzać nie musi. Jak to mówią de gustibus non est disputandum.

Bohaterką wszystkich trzech części jest nastoletnia Katniss Everdeen. Katniss jest mieszkanką Dwunastego Dystryktu, który jest częścią państwa Panem, które powstało na gruzach dawnej Ameryki Północnej. Nasza bohaterka utrzymuje swoja rodzinę przy życiu i poluje poza Dystryktem razem ze swoim przyjacielem Gale'em. Stosunkowo spokojne życie Katniss kończy się, gdy zostaje trybutką w Siedemdziesiątych Czwartych Głodowych Igrzyskach. Czym są Głodowe Igrzyska? To coroczne zawody, organizowane przez stolicę państwa - Kapitol, które mają przypominać Dystryktom o wznieconym w przeszłości buncie przeciwko Kapitolowi. Każdy z dwunastu dystryktów wystawia dwóch trybutów w wieku od 12 do 18 lat, jednego chłopca i jedną dziewczynkę. Dwudziestu czterech trybutów staje na specjalnej arenie przeciwko sobie w walce na śmierć i życie. Jednym z trybutów jest Katniss... a zwycięzca może być tylko jeden, podczas gdy reszta umrze.

Nie będę przytaczał fabuły dwóch kolejnych części, "W pierścieniu ognia" i "Kosogłosa", żeby nie psuć czytania osobom, które się za te trylogię wezmą. Jak wcześniej wspominałem książki wywołały u mnie dosyć negatywne emocje. Ich podstawą i zarazem przyczyną jest w większości przerysowanie. To co najbardziej rzuca się w oczy, to stworzony przez Suzanne Collins świat. Przy czym świat kończy się tutaj na Panem, bo nie jest nam dane dowiedzieć się co z resztą świata. Mimo że został on stworzony w sposób spójny i solidny, to jest mocno przerysowany. Mamy tu obraz ubogich dystryktów, w których sprawowana jest totalitarna władza, a mieszkańcy ledwo wiążą koniec z końcem, oraz obraz Kapitolu, czyli miejsca przepychu, bogactwa i ludzi, którym poprzewracało się w głowach. Bo inaczej nie da się nazwać ludzi, którzy po najedzeniu się do granic możliwości, wywołują wymioty, aby móc opychać się na nowo, albo ludzi robiących sobie operacje plastyczne, żeby wyglądać jak koty... W tej książce nie ma miejsca na odcienie szarości, tu coś jest albo złe, albo dobre. W podobny sposób przedstawione jest tutaj pewne miejsce, którego nazwy tutaj nie wymienię, aby nikomu nie spoilerować. Z założenia jest ono dobre i ma być bezpieczne, a już od samego początku czytelnik ma do czynienia z zabiegami, które mają mu nasunąć na myśl "To nie jest dobre, to jest złe. Tak nie wygląda dobro. (etc)". Kolejnym mankamentem jest przedstawienie świata w sposób abstrakcyjny. Jest to świat futurystyczny, to rozwinął się w formę wyjątkowo dziwną, gdzie na przykład bronią są genetycznie modyfikowane organizmy lub zapadające ie ulice. Osobiście bardziej przypomina mi to wizję wykreowaną przez umysł dziecka chorego na psychopatię, niż dorosłego i normalnego (o ile tak można nazwać mieszkańca Kapitolu) człowieka. Do mnie tak kreacja zupełnie nie trafiła. Kolejna rzecz, która mnie zniechęcała, to narracja pierwszoosobowa. O ile normalnie nie mam nic przeciwko narracji prowadzonej w ten sposób, to w tym przypadku nie mogłem jej przełknąć. Każda strona przedstawiana jest z perspektywy Katniss i ogranicza się tylko do tego co wie i myśli. Właśnie dlatego nie wiemy co się stało, że Ameryka Północna przestała istnieć, jak powstało Panem, czy też co się stało z resztą świata. Dlaczego? Bo Katniss nie interesowała historia w szkole, ot cała filozofia. Nie wiemy też co w trakcie książki myślą i robią osoby, których z Katniss nie ma. Może ma to na celu lepsze zrozumienie bohaterki i ciekawsze przedstawienie wydarzeń, ale jak na mój gust nie tędy droga. Kreacji bohaterów nic nie zarzucę, ponieważ stworzeni są świetnie, ale ogół rzutował na wszystko w ten sposób, że ich emocje w żaden sposób na mnie nie wpływały.

Po przeczytaniu książek postanowiłem z ciekawości obejrzeć filmy. Film "Igrzyska Śmierci" zanudził mnie tak bardzo, że za kolejne części nawet się nie brałem i raczej nie zmieni się to w najbliższej przyszłości. Mimo wielu negatywnych uwag, całość nie wzbudziła we mnie niemalże żadnych emocji, zarówno negatywnych, jak i pozytywnych. Najwyraźniej nie dla mnie literatura młodzieżowa i powinienem jej unikać. Ciężko mi ocenić tą pozycje, ale sądzę, ze 5 będzie zgodne z moim sumieniem.

Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 2009, 2009, 2010
Ilość stron: 351, 359, 373
Ocena (całość): 5/10

sobota, 14 marca 2015

"Na psa urok", czyli mitologia na wesoło

Uwielbiam czytać poważne, ciężkie, skomplikowane książki. Co nie znaczy, że tych o lżejszej treści nie lubię. Wręcz przeciwnie, a najlepszym dowodem na to są "Kroniki Żelaznego Druida" Kevina Hearne'a. Co to za gatunek? Jest to urban fantasy, czyli fantasy we współczesnych czasach. Gatunek, niewątpliwie, nie należy do popularnych, a największym przedstawicielem jest Neil Gaiman. Ktoś słyszał? Pewnie tak, skoro stawia się go obok Stephena Kinga czy Terry'ego Pratchetta w rankingu najlepszych współczesnych pisarzy na świecie. Hearne należy natomiast do pisarzy stanowiących trzon urban fantasy. Do przeczytania "Na psa urok" zachęcił mnie vloger Remigiusz Maciaszek i to dosyć dawno temu, gdy na rynku (zarówno amerykańskim jak i polskim) były dostępne dwa pierwsze tomy. Obecnie jest ich sześć, a siódmy ma się pokazać w ostatnim dniu marca. Powstały także dwa opowiadania, a jedno jest dostępne na polskim rynku. Całość będzie liczyć dziewięć części, wiec powoli zbliżamy się do końca.

Stany Zjednoczone. Arizona. Miasteczko Tempe. Tutaj mieszka dwudziestojednoletni Irlandczyk Atticus O'Sullivan. A przynajmniej na tyle wygląda, bo w rzeczywistości liczy sobie ponad dwa tysiące lat. Atticus jest ostatnim druidem na świecie, ale niedługo może się to zmienić, bo Atticus ma na pieńku z celtyckim bogiem miłości. Pewnego spokojnego dnia Atticus zostaje przydybany przez wyjątkowo wredne celtyckie stworzenia - fae. Zaraz potem jego sklepik odwiedza celtycka szafarka śmierci - Morrigan. Bogini śmierci, jedna z niewielu osób utrzymująca z Atticusem stosunki o względnie pozytywnym charakterze, wywróżyła druidowi kłopoty i bliskie spotkanie z bogiem miłości. Aenghus Óg już jest w drodze do Tempe, by zniszczyć swojego odwiecznego wroga. Zapowiadają się nie lada kłopoty, ale druid dochodzi do wniosku, że dosyć już uciekania i czas stawić czoła bogowi miłości. Tylko jaki to będzie miało dla niego skutek?

Początek książki, a nasz druid już wpadł w ciąg kłopotów, który będzie się za nim ciągnął nieprzerwanie. Kevin Hearne serwuje nam wyjątkowo humorystyczny świat. Nie ma tu poważnej atmosfery jak w "Amerykańskich bogach" Neila Gaimana. Bogowie nie do końca są tymi, za kogo się ich uważa, bóg miłości z miłością ma niewiele wspólnego, Thor wcale nie jest przykładem cnotliwości, a bogowie nie przepadają za ludźmi. Przez książki przewijają się całe panteony bóstw, spotkamy tu bogów celtyckich, nordyckich, greckich, rzymskich, ale także Maryję czy Jezusa. A na nich się nie kończy. Wymieniłem tu przykłady z całego cyklu. Ponadto pojawia się tu cała masa istot magicznych jak wilkołaki, wampiry, olbrzymy, a nawet polskie wiedźmy. Bohaterów się tutaj uwielbia lub nienawidzi, każdy prezentuje sobą coś innego. Ogromnym plusem książki jest jej zawartość humorystyczna. Czytając ją potrafiłem się śmiać jak przy żadnej jeszcze książce,a na szczególne wyróżnienie zasługuje tu druid oraz jego pies - Oberon, z którym komunikuje się mentalnie. Wbrew pozorom Atticus mentalnie nie jest starym zgorzkniałym dziadkiem, którym mógłby być po dwóch tysiącach lat życia, a nieco szalonym dwudziestolatkiem.

(rozmowa Atticusa z Oberonem)
-To co byś sobie życzył dziś na śniadanie?
<Kiełbasę>.
-Zawsze chcesz kiełbasę.
<Bo kiełbasa jest smaczna>.
-Kiełbasa się skończyła. Co byś powiedział na schab?
<Bo ja wiem. Czy Czyngis-chan jadał kotlety schabowe?>.
-Hmm, pewnie nie kotlety, bo to dość nowy wynalazek. Raczej może całą świnię albo coś innego z rożna.
<To mogę prosić świnię?>.
-Nie mam świni ani czasu, żeby ją porządnie upiec. Nie mógłbyś poprzestać na schabowych i udawać, że to cała świnia?
<No, dobra. Ale potem pojedziemy podbić Syberię czy coś, nie?>.

Książka niesamowicie wciąga i czyta się ją bardzo szybko, zajęła mi raptem jeden dzień. Nie polecam tej książki osobom, które uważają wykorzystanie wiary w sposób humorystyczny za profanację. Jeżeli macie dystans i chcecie przeczytać coś lekkiego to ta książka jest dla was. Moja ocena to 8, chociaż jeżeli miałbym oceniać sam humor to dałbym jej 10.

Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 28 czerwca 2011
Ilość stron: 296
Ocena: 8/10

niedziela, 1 marca 2015

"Turkusowe szale", czyli lotnicy jakich nie znacie

Miałem nie pisać o Mrozie przez jakiś czas i nawet mi to wstrzymywanie wychodziło. Tydzień temu nie pojawiła się recenzja niedawno wydanej "Kasacji", ale dzisiaj już nie mogę się powstrzymać. Po poprzednich postach nietrudno wywnioskować, że chodzi o "Turkusowe szale" Remigiusza Mroza. Jestem świeżo po przeczytaniu książki i czuję potrzebę napisania czegoś o niej. W dodatku z bardzo prostej przyczyny. Z całego dorobku autora jest to książka, która najbardziej mi się spodobała (mam na myśli te już przeczytane). Jest to powieść historyczna opowiadająca o losach Dywizjonu 307 Lwowskich Puchaczy, czyli jednostce lotniczej stworzonej podczas II wojny światowej przez RAF (lotnictwo Wielkiej Brytanii). Zapewne wielu z was słyszało o "Dywizjonie 303" Fiedlera. Ba! Z tego co mi wiadomo, niektóre szkoły mają tą książkę w kanonie lektur, więc polscy piloci z czasów II wojny światowej są dość dobrze znani. Ale co z innymi Dywizjonami? No właśnie...

Akcja rozpoczyna się w 1940 roku, w bazie lotniczej w Anglii, gdzie szkolą się polscy piloci. Sytuacja nie wygląda ciekawie, gdyż wojna trwa w najlepsze, a wielu lotników wciąż nie ma swojego przydziału, w dodatku z frontu dochodzą wiadomości o sukcesach Dywizjonu 303, który już walczy z Niemcami bombardującymi Anglię. Mija jeszcze sporo czasu zanim zostaje uformowany 307 Dywizjon Nocny Myśliwski "Lwowskich Puchaczy". Polscy lotnicy rwą się do walki, niestety Brytyjczycy ani trochę nie pomagają i ciągle rzucają Puchaczom kłody pod nogi. Otrzymują beznadziejne myśliwce, nazywane latającymi trumnami, ciągle są przerzucani po kraju i trzymani z dala od walki, a samoloty ulegają częstym awariom. Frustracja osiąga punkt kulminacyjny i główny bohater - Feliks "Lucky" Essker oraz jego dwóch kolegów kradną samolot i lecą do walki. Na domiar złego okazuje się, że w szeregach Puchaczy znajduje się szpieg.

Ponownie Mróz napisał kawał dobrej książki. Jak już kiedyś pisałem, nie należałem do fanów okresu, jakim był czas wielkich wojen i ponownie muszę stwierdzić, że za sprawą książek Mroza się to diametralnie zmieniło. Po przeczytaniu tej książki ma się wielką chęć na szukanie informacji o polskich Dywizjonach, bo na historii w szkole takiej wiedzy nie zdobędziecie. Sposób, w jaki Mróz wykreował w tej książce dwie różne narodowości, jest po prostu genialny. Czytając wiele razy śmiałem się z zachowań Polaków, jakże charakterystycznego dla naszego narodu, a z Anglików... no cóż... co tu dużo pisać, ot herbaciarze. Zawsze powtarzałem, że lotnictwo w wojsku jest specyficzne, zdecydowanie odróżniające się od innych formacji jak marynarka czy piechota, a ta książka tylko mnie utwierdza w tym przekonaniu. W trakcie czytania towarzyszyła mi cała gama emocji, od rozbawienia, przez frustrację, do strachu. Bawiłem się miodnie i niczego nie żałuję. To, czym nieustannie zaskakuje mnie Remigiusz Mróz, jest ilość zebranych i użytych w książce źródeł historycznych wszelkiej maści. Bohaterowie są fikcyjni, ale ich zestrzelenia, miejsca bombardowań oraz bazy, w których stacjonowali, już nie. Chylę czoła przed Mrozem, za to ile czasu musiał się przekopywać przez wspomniane wcześniej źródła (odnosi się to każdej jego książki). Jednego nie mogę Remigiuszowi wybaczyć. Jak mogłeś zakończyć w ten sposób wątek Feliksa i Aileen? Normalnie nie wierzę i nie wybaczę! Mimo to polecam każdemu tą książkę, bo warto. Wciąga i świetnie gra na emocjach.

O Remigiuszu Mrozie rozwodzić się będę za jakiś czas w osobnym poście, gdy już przeczytam wszystkie jego książki, a 4 z 6 już za mną.

Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: 14 sierpnia 2014
Liczba stron: 524
Ocena: 8/10